poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Sztuczny raj

Jakiś czas temu w moim urokliwym mieście ktoś wpadł na genialny pomysł zbudowania świątyni zapomnienia i rozpusty w jednym czyli galerii handlowej. Na wielkim otwarciu (może to trzeba pisać wielką literą) tłumy waliły drzwiami i oknami, a maluczcy wręcz zabijali się o punkto-bonusy ( trzy punkty to pewne miejsce w raju). Omalże doszło do rękoczynów - przecież każdy normalny człowiek chce liznąć odrobinę luksusu no i każdy jest tego wart. Świątynia, oceniając obiektywnie, wielka nie jest. Nie można się czepiać, jak na małe miasteczko jest w sam raz. Automatyczne podwoje otwierają się bezszelestnie, ledwie muśnięte oddechem biednego Kowalskiego z ulicy. Pewnym krokiem, ale ze skrywaną nieśmiałością, wkracza więc szaraczek do wielkiego blaszaka i od razu czuje, że wszyscy tu na niego dawno czekali. Jest wyróżniony, wybrany z tłumu. Nieważne, że otaczają go przewalające się ludzkie masy. To przecież do niego mówią: wejdź, spróbuj, zobacz, posmakuj itd. Otulają go światło, dźwięk i miłe zapachy. Prawie jak w starożytnych świątyniach. Mamią go i odbierają mu resztki zdrowego rozsądku. Kapłani i kapłanki luksusu uśmiechają się ciepło i obiecują namiastkę życia wiecznego. Kowalski chce łyknąć odrobinę boskości, poczuć choć malutką iskierkę, ogrzać się trochę, zanim znów będzie musiał wrócić do normalnej, czytaj brutalnej i nieokrzesanej rzeczywistości. Słodkie zapomnienie, przez moment można być na lekkim gazie i nie grożą w związku z tym żadne punkty karne. Nie ma kaca, najwyżej pusty portfel. Idealne panaceum na mnóstwo ludzkich bolączek. Tylko dlaczego wydaje mi się, że ta pigułka ma jednak paskudny smak?

piątek, 23 kwietnia 2010

Cisza

Duszę się zasypana stosami słów. Setki niepotrzebnie wypowiedzianych, pustych komunikatów - wypełniaczy pustki międzyludzkiej, nieniosące żadnej głębszej informacji. Rzucane tylko po to, aby zadusić ciszę między ludźmi. Tak dobrze byłoby dla odmiany pomilczeć, nie bać się braku słów. Przecież wielkie litery nie zawsze niosą ze sobą wielkie przesłania. Czasem niestety im większe litery tym większe jest nic za nimi ukryte. Dlaczego cisza wprawia nas w tak okropne zakłopotanie? Powoduje pocenie się dłoni, galopowanie myśli i gorączkowe szukanie czegokolwiek do powiedzenia?
W pewnym filmie określono ludzki gatunek jako rodzaj wirusa. Tak jesteśmy jak wirusy - cokolwiek dostanie się w nasze łapska, wykorzystamy to doszczętnie. Wydusimy z tego, ile się da. Przerobimy na swoją modłę. W końcu nie zostaje z tego nic, nic dobrego. Tak właśnie postępujemy ze słowami, nie ma żadnych granic. Można powiedzieć wszystko i o wszystkim, byle głośniej i natarczywiej. Bijmy w dzwony, niech gra orkiestra, wzmocnijmy nasz głos mikrofonami. Niech tytuły z pierwszych stron gazet biją w oczy, niech ocierają się o absurd. Byle głośniej, dalej, mocniej. Zapomnijmy się w tym irracjonalnym pędzie donikąd i gońmy.
Zmęczył mnie ten trajkot, wrzask, ćwierkanie i gulgotanie. Potrzebuję ciszy, czystej jak płynne srebro i ostrej jak krawędź pękniętej szklanki. Chcę rozpłynąć się w niej, stać się atomem srebra i cząstką szkła. Przez chwilę nie myśleć i nie czuć, być ciszą.

piątek, 9 kwietnia 2010

Rodzinna pętla

Nie mogę odpędzić dziś natrętnych wspomnień z dzieciństwa. Wygryzły sobie we mnie otwór i drążą tunele jak korniki w kawałku drewna. Staram się im nie poddawać, nie chcę nowych, pustych korytarzy. Na szczęście nie pamiętam zbyt wiele. Moja pamięć traktuje dzieciństwo dosyć wybiórczo, zaciera przykrości i urazy, szuka dobrych momentów. Cieszę się, że jestem tu i teraz. W zasadzie jestem wdzięczna moim rodzicom, że wpadli na pomysł sprowadzenia mnie na świat, a potem ideę przekuli w czyn. Szkoda, że potem ich zapał odrobinę ostygł i stopniowo malał. W miarę mojego dorastania. Zabrakło powtarzalnej i przez to bezpiecznej codzienności. Nigdy nie było wiadomo, jaką niespodziankę przyniesie kolejny dzień.
Uciekam przed nimi i jednocześnie wiem, że jestem do nich podobna, że wzięłam od nich wielki i skołtuniony kłębek nawyków i przyzwyczajeń. Rozplątuję go od kilkunastu lat, staram się znaleźć moją nić. Czasem widzę, jak trudno jest uwolnić się z tej rodzinnej "pętli" i zrezygnować z bycia kalką swoich rodziców, dziadków i innych protoplastów.
Wychowanie dziecka to jedno z najbardziej wymagających zadań w życiu. Ktoś mądry zauważył, że być może "dzieci zostają nam tylko wypożyczone". Dostajemy je na określony czas, nie są naszą własnością. Szkoda, że nie podpisujemy umowy, w której określone byłyby nasze prawa i obowiązki oraz konsekwencje wynikające z ewentualnego niedotrzymania warunków. Ciekawe ilu ludzi chciałoby w takiej sytuacji mieć dzieci?
Pewnie i tak wielu poddałoby się działaniu feromonów, nie zważając na późniejsze przykrości i zakrzyknęłoby ochoczo:"Chodź Młoda do Młodego, Ojcostwa mi się zachciało".

środa, 7 kwietnia 2010

Powrót na drzewa

Zadam dziś pytanie konkursowe. Można wygrać wiertarkę udarową lub małego technika.
Jaki procent Polaków nie umie czytać? Uwaga! Szanowni Państwo! To jest pytanie z tzw. haczykiem, a nie z serii audiotele np. Czy pani X jest kobietą.(Możliwe rozwiązania: A) nie B) tego jeszcze nie stwierdzono C) nie wiem).
Liczba niepiśmiennych na naszej pięknej polskiej ziemi jest prawdopodobnie tak mała, że trzeba patrzeć na nią przez lupę. Umiemy czytać, pisać i rachować do stu. Dotyka nas jednak inny rodzaj analfabetyzmu. Czytamy ale bez zrozumienia i wyciągania wniosków. Wracamy do korzeni, a raczej... na drzewa. Mnie również dotknął syndrom zmałpienia. Niestety, niewielu udaje się tego uniknąć. Kilka przykładów z życia na potwierdzenie tej tezy. Osiedlowy plac zabaw, parę dorodnych panienek, średnia wieku ok. 16 lat. Między ich nogami pląta się cherlawa psina. Po panienkach widać, że nie cierpią biedy, lica mają rumiane i okrągłe, że miło popatrzeć. Toczą się więc w kierunku huśtawek i udają, że nie widzą tabliczki z wielkimi drukowanymi literami: WPROWADZANIE PSÓW NA PLAC ZABAW WZBRONIONE! Przeganiają dzieciarnię i swoimi rozległymi życiorysami zajmują najwygodniejsze huśtawki. Po czym wyjmują prowiant, który stanowią wielkie torby z napisem "grillowana cebulka", "boczek", "papryka". I zaczyna się orgia konsumpcyjna. Psina popiskuje i zostawia wszędzie subtelne ślady swojej obecności...
Panienki oprócz otyłości i zaniku połączeń nerwowych cierpią także na głęboki niedosłuch. Nie reagują na proste komunikaty, przegania je dopiero gwałtowniejsza reakcja rodziców. Te wybujałe nastolatki (różne świństwa z chipsów dają niesamowitego kopa, niestety mózg nie nadąża za resztą) to właśnie dobitny przykład wtórnego analfabetyzmu.
Ostatnio okazało się, że to zjawisko dotyczy także mnie. Uwiedziona obietnicami spłycenia zmarszczek i ogólnej poprawy wyglądu, dałam się namówić na serię zabiegów kosmetycznych zwanych przez fachowców mikrodermabrazją. Diabelskie podszepty kosmetyczki skłoniły mnie do nabycia kremu do zadań specjalnych, bardzo drogiego kremu. Poczułam zew natury i zmałpiałam do reszty. Nie przeczytałam ulotki, nie sprawdziłam objętości. Zrobiłam to dopiero po dwóch tygodniach, kiedy krem nie chciał być agentem 007 dla mojej skóry. No i cóż okazało się, że bez filtra, a objętość mniejsza od standardowej.
Weszłam na drzewo, zerwałam banana, który okazał się... nadpsuty. Ratuje mnie tylko jedno. Mam świadomość popełnionego idiotyzmu. Nie próbuję też, jak niektóre samice z naszego ludzkiego stada, paradować z bananem na głowie i wmawiać reszcie, że jest to nadzwyczaj oryginalne.

piątek, 2 kwietnia 2010

Świąteczna baba

Jestem dziś na wpół "porządną" babą, a na wpół kobietą. Moje pierwsze pół jest porządne, ponieważ, zgodnie z zasłyszaną w radio góralską mądrością, dokonało czynu heroicznego i umyło dokładnie pół okien w mieszkaniu. Owo pierwsze pół pluje sobie teraz w brodę, bo właśnie zaczęło padać. Drugie pół ma w nosie całe te świąteczne ceremoniały: pucowania, szorowania i gotowania. I ma ochotę obchodzić Wielkanoc w łóżku. Stoję więc jedną nogą tu, drugą tam i zastanawiam się nad świątecznym fenomenem i obłędem, który niestety też mnie dotknął. Patrzę sobie przez okno na sąsiadów taszczących 20 kilo cukru i tyleż samo mąki. Boże! Może zbliża się jakaś globalna katastrofa i tylko ja nic o tym nie wiem? Może trzeba kupić te cukier, mąkę, chleb? Tyle że, taki zapas cukru wystarczyłby mi na najbliższe dwa lata... Dobrze, tylko spokój może nas uratować. Jestem w porządku - umyłam okna, wysprzątałam mieszkanie, zaplanowałam obiady na trzy najbliższe dni. Jutro pomaluję jajka, coś może upiekę... Baba stoi twardo, ale tylko na jednej nodze, bo reszta mnie ma ochotę na coś zupełnie innego, nie całkiem zgodnego z naukami tzw. ojców kościoła.
Patrzę na to wszystko z boku i dochodzę do wniosku, że polskie kobiety mają po prostu przechlapane. Żaden normalny człowiek, nawet obdarzony talentem stratega i planujący wszystko miesiąc do przodu, nie jest w stanie przygotować tradycyjnych polskich świąt. Takich jak lansują gazety, tudzież telewizja. Biedne baby urabiają się po pachy, próbując dorównać idiotycznym wzorcom, a potem padają twarzą prosto w żurek, ugotowany na samodzielnie przygotowanym zakwasie. Schluss! Nie będę babą! Tylko jakby tu przegonić te idiotyczne myśli na temat: co jeszcze jest do zrobienia?