czwartek, 23 września 2010

Blisko, coraz bliżej

Chyba się uzależniam. Od tego gadania sama ze sobą. Po dłuższej przerwie zaczynam odczuwać lekki niepokój. Takie zewnętrzne mrowienie skóry, jakby drobne odpryski innych ludzi, ich słów i zachowań przykleiły się do mnie i zaschły w twardą skorupę. Pora więc na zrobienie porządków. Odkleję ten cały namuł kawałek po kawałku i poczuję się lżejsza.
Konwenanse są dla ludzkości prawdziwym wybawieniem. Co zrobilibyśmy bez ugrzecznionych rozmówek o pogodzie, ostatnich zakupach lub wizycie u lekarza? To takie uniwersalne wypełniacze czasoprzestrzeni, pozwalające na utrzymanie iluzji, że wszystko z nami w porządku. Płynna maź wypełniająca odległości między ludźmi i stwarzająca budujące wrażenie, że coś nas z nimi łączy. To dla mnie jedno z największych wyzwań: przez cały długi dzień wysyłać i odbierać takie zafałszowane komunikaty i mimo to pozostać sobą, nie odczuwać wobec siebie niesmaku, pozostać blisko siebie i tych na których naprawdę mi zależy. Dobra bozia wbudowała mi chyba jakieś wewnętrzne sensory, ponieważ gdy tylko za bardzo się oddalę, zaczynam źle się czuć fizycznie i psychicznie. Trochę przypomina to kaca. Chcę wtedy za wszelką cenę wszystko wyczyścić, wyprostować i wypolerować. Rozmawiać i płakać, krzyknąć, przytulić, albo trzasnąć drzwiami, żeby za chwilę wrócić. Tak,żeby móc popłynąć dalej, bez brudnej piany, ścieków i błota. Tak nasze dusze zdecydowanie maja coś wspólnego z wodą. Jeśli w ogóle mamy jakieś dusze...

niedziela, 19 września 2010

Do pracy rodacy!

Mamo, ja nie chcę jutro iść do pracy! Proszę nie budź mnie rano, nie nastawiaj budzika, nie szarp kołdry. Naciągnę ją po sam czubek głowy, zakopię się i zapadnę w słodki błogostan. Bez przygnębiających myśli o małostkowych koleżankach, bez sieci intryg, bez zastanawiania się kto z kim jest aktualnie na wojennej stopie, która pani jest obrażona i lepiej jej nie tykać... Nie będę opracowywać strategii przeżycia kolejnego dnia, ani zastanawiać się nad problemami moich lekko skretyniałych wychowanków. Mamo! Wezmę na jutro wolne i spędzę sobie miło poniedziałek... No, takie tam marzenia, ściętej głowy. Bo ani mamy, ani możliwości dnia wolnego niestety niet. Jutro po raz kolejny okażę wspaniałe męstwo bycia, jak w każdy poniedziałek zrobię bojowe: STAND UP AND FIGHT! Co jest z tą pracą? Powinnam cieszyć się, że jest, pozwala mi zarobić jakieś tam pieniądze. Pieniądze te są oczywiście zbyt małe na tak zwane godne życie. Tyle, że pojęcie godnego życia dla każdego oznacza coś innego. Co mnie tak naprawdę wkurza? Kompletny chaos, brak przydziału obowiązków, brak kompetencji, niekonsekwencja tzw. góry, lenistwo, spóźnialstwo, kombinowanie, ochrona świętych krów, kompletny brak efektów. I jeszcze to boskie hasełko: No przecież jakoś to będzie. Najbardziej upokarzający jest jednak fakt niedocenienia. Pochwały i nagrody zbierają ci, którzy nie robią nic, okazują się za to prawdziwymi wirtuozami autoreklamy i promowania swoich mizernych dokonań. Przemawiają przeze mnie kompleksy, a może urazy z dzieciństwa? Pewnie jakieś ich ziarenko tkwi w moich poczochranych myślach... Całkiem malutkie. Ale przecież docenienie i pochwała to forma szacunku okazywanego drugiemu człowiekowi i robocie, którą odwala. Tego szacunku w mojej "instytucji" niestety brakuję. Jest za to całe morze głupich i pustych słów, które doprowadzają mnie do wewnętrznego śmiechu. Dobrze, koniec tego użalania. Jutro poniedziałek. tak więc STAND UP AND FIGHT!

niedziela, 5 września 2010

Polityczna prostytutka nie całuje w usta

Miało nie być politycznie, ale w naszej sprostytuowanej polskiej rzeczywistości nie da się uniknąć takich tematów. Polityczne NEWSY jak podstarzałe i sflaczałe panie lekkich obyczajów rzucają się na przechodniów i głośno krzyczą: Na co masz ochotę kotku? Chodź, dziś promocja, o całe 50 złoty mniej. Są głośne i natrętne, nie dają obok siebie przejść. Tak, polityka to prostytucja. Oddawanie siebie za chęć chwilowego zaistnienia, swoje pięć minut, za kolejny luksusowy dom, samochód. Mało skuteczny sposób na leczenie kompleksów z dzieciństwa, a może jeszcze z poprzedniego wcielenia. Jej gardziel jest głęboka (skojarzenia jak najbardziej na miejscu) i nienasycona. Pożera swoich wyznawców żywcem, a potem lepi ich od nowa ze swoich wnętrzności na swój obraz i podobieństwo. Jak w starym filmie science-fiction pt. "Kosmiczni pożeracze ciał". Politycy to wydrążone w środku plastikowe namiastki ludzi, wykrzykujące "swojsze racje" teatralnymi głosami w stronę skurczonej do mikroskopijnych rozmiarów publiki. Nie na darmo mówi się o scenie politycznej. Aktorzy grają, przedstawienie trwa. Tyle, że w obsadzie nie ma ani jednego żywego i prawdziwego człowieka, tylko drewniane pajacyki. Nie mogę już na to patrzeć, nie jestem w stanie tego słuchać. Wychodzę z tego prowincjonalnego teatrzyku czyli wyłączam telewizor, w radio słucham tylko muzyki.
Czy znacie wiersz Ewy Lipskiej "Egzamin na króla"? Jesteśmy narodem "oprawionym w skórę", a polityczne kukiełki dostają nas w prezencie, który ma być zaspokojeniem ich malutkich dziecinnych i egoistycznych pragnień.