Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 października 2010

Sprzedać się nie umiem

Nie umiem się sprzedać. Autoreklama i epatowanie każdym najdrobniejszym nawet osiągnięciem to nie moja specjalność. Trzeba uczyć się od mistrzów, a właściwie mistrzyń, których wokół mnie jest po prostu bez liku. Choćby dziś... Nieważne, że taka przodowniczka pracy jest porządnie spóźniona. Zupełną błahostką jest, że pojęcie godzin pracy w jej subtelnym umyśle w ogóle nie funkcjonuje (dla niej czas jest pojęciem bardzo względnym). Wpada więc zdyszana, sprawiając wrażenie, że przecież się spieszy. Blond włos rozwiany, torebeczka przewieszona elegancko przez rączkę i ah ah jak się spieszę. Zadyszka, nie może złapać oddechu, przecież się spieszy. Zdejmuje płaszczyk, odkłada torebeczkę (zdrobnienia są celowe). Dalej następuje gorączkowe wertowanie planu zajęć, głośno i z serią westchnień dających, ah ah, tak wiele do zrozumienia. Przecież mamy do czynienia z prawdziwą siłaczką, co to krwi upuści sobie dla swojego dzieła i wychowanków. Po wnikliwym śledztwie i następnych 15 minutach spóźnienia, odkrywa w końcu gdzie, z kim i co ma robić. Informuje o tym bardzo głośno całe zgromadzone towarzystwo, następnie niechętnie rusza odrobinę popracować. Statystycznie na 45 minut przypada jakieś 20 minut minimalnego wysiłku. Wraca obładowana zeszytami, zmęczona i upracowana, aż żal się człowiekowi robi, że tak się biedactwo zmęczyło. Nieważne, że zeszyty zalegają potem na stoliku przez kilka następnych tygodni i siłaczki w ogóle nie obchodzi ich los. Kiedyś ktoś w napadzie przyzwoitości, postanowił posprzątać ten bajzel i... zeszyciki wylądowały w kontenerze na śmieci. Wybuchła awantura z piorunami i gradem, pańcia poszła na skargę. A biedny, przyzwoity człowiek musiał włazić do kontenera. Zeszyciki się odnalazły, ale porządki skończyły się raz na zawsze. Tak samo jak przyzwoitość i uczciwość, które zeszły do podziemia. I tak to się kręci, a właściwie nakręca. Rządzą nami pańcie i galarety (tak mówię o pętakach, którym trzęsą się portki), a normalni ludzie coraz bardziej się kamuflują i coraz trudniej wyłowić ich z tego przypływu bylejakości.

środa, 7 kwietnia 2010

Powrót na drzewa

Zadam dziś pytanie konkursowe. Można wygrać wiertarkę udarową lub małego technika.
Jaki procent Polaków nie umie czytać? Uwaga! Szanowni Państwo! To jest pytanie z tzw. haczykiem, a nie z serii audiotele np. Czy pani X jest kobietą.(Możliwe rozwiązania: A) nie B) tego jeszcze nie stwierdzono C) nie wiem).
Liczba niepiśmiennych na naszej pięknej polskiej ziemi jest prawdopodobnie tak mała, że trzeba patrzeć na nią przez lupę. Umiemy czytać, pisać i rachować do stu. Dotyka nas jednak inny rodzaj analfabetyzmu. Czytamy ale bez zrozumienia i wyciągania wniosków. Wracamy do korzeni, a raczej... na drzewa. Mnie również dotknął syndrom zmałpienia. Niestety, niewielu udaje się tego uniknąć. Kilka przykładów z życia na potwierdzenie tej tezy. Osiedlowy plac zabaw, parę dorodnych panienek, średnia wieku ok. 16 lat. Między ich nogami pląta się cherlawa psina. Po panienkach widać, że nie cierpią biedy, lica mają rumiane i okrągłe, że miło popatrzeć. Toczą się więc w kierunku huśtawek i udają, że nie widzą tabliczki z wielkimi drukowanymi literami: WPROWADZANIE PSÓW NA PLAC ZABAW WZBRONIONE! Przeganiają dzieciarnię i swoimi rozległymi życiorysami zajmują najwygodniejsze huśtawki. Po czym wyjmują prowiant, który stanowią wielkie torby z napisem "grillowana cebulka", "boczek", "papryka". I zaczyna się orgia konsumpcyjna. Psina popiskuje i zostawia wszędzie subtelne ślady swojej obecności...
Panienki oprócz otyłości i zaniku połączeń nerwowych cierpią także na głęboki niedosłuch. Nie reagują na proste komunikaty, przegania je dopiero gwałtowniejsza reakcja rodziców. Te wybujałe nastolatki (różne świństwa z chipsów dają niesamowitego kopa, niestety mózg nie nadąża za resztą) to właśnie dobitny przykład wtórnego analfabetyzmu.
Ostatnio okazało się, że to zjawisko dotyczy także mnie. Uwiedziona obietnicami spłycenia zmarszczek i ogólnej poprawy wyglądu, dałam się namówić na serię zabiegów kosmetycznych zwanych przez fachowców mikrodermabrazją. Diabelskie podszepty kosmetyczki skłoniły mnie do nabycia kremu do zadań specjalnych, bardzo drogiego kremu. Poczułam zew natury i zmałpiałam do reszty. Nie przeczytałam ulotki, nie sprawdziłam objętości. Zrobiłam to dopiero po dwóch tygodniach, kiedy krem nie chciał być agentem 007 dla mojej skóry. No i cóż okazało się, że bez filtra, a objętość mniejsza od standardowej.
Weszłam na drzewo, zerwałam banana, który okazał się... nadpsuty. Ratuje mnie tylko jedno. Mam świadomość popełnionego idiotyzmu. Nie próbuję też, jak niektóre samice z naszego ludzkiego stada, paradować z bananem na głowie i wmawiać reszcie, że jest to nadzwyczaj oryginalne.