piątek, 29 stycznia 2010

Rozmemłanie

Wymyśliłam dziś własną wersję dawnego szlagieru: proszę pana, proszę pana taka jestem rozmemłana; rozmemłana jestem wciąż, do pionu stawia mnie mój mąż... Ta piosenka pozostaje w głębokim związku z moim ogólnym nastrojem, spadającym ciśnieniem, beznadziejną zimą, przeczytanym jakiś czas temu artykułem Katarzyny Miller no i mężem. Barometr wariuje, w mojej głowie pustka albo tupot małych stóp. Kochane zazwyczaj dziecko pragnę odesłać do przedszkola, żeby trochę wreszcie odpocząć. Ale kiedy tu odpoczywać, jeśli ferie właśnie na ukończeniu? Jednym zdaniem stan zupełnego, absolutnego rozmemłania...Szanowny małżonek próbuje mnie ratować wszelkimi możliwymi sposobami, przy tym poprawia nastrój samemu sobie. Chwała, że chce mu się chcieć. Bo mnie się nie chce. Nic, a nic. Zero absolutne, okrągłe null. Zapakujcie mnie i wyślijcie przesyłką priorytetową gdzieś daleko od tego zimna, śniegu, grypy i nieszczęśliwych (wcale im się nie dziwię!) ludzi. Najlepiej nad ciepłe morze. Proszę chociaż na kilka dni! Pani Miller radzi zaakceptować ten stan, pozwolić sobie na niego, bo każdemu z nas się to zdarza. Tylko, że ja mam z tą akceptacją niestety poważny problem. Czuję się rozmemłana i w dodatku nie umiem tego oswoić. Bozia nie dała, mama i tata nie nauczyli. Tkwię więc w tym ogólnym niezadowoleniu i nie mam siły kiwnąć palcem, żeby jakoś to zmienić. Wszystkie pojedyncze zrywy kończą się niepowodzeniem. Może ten stan trwa po prostu za długo? Byle do wiosny. Tylko, że to jeszcze jakieś dwa miesiące. I co by tu wykombinować???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaznacz swoją obecność...