poniedziałek, 5 lipca 2010

Człowiek czy wilk?

Cała moja rodzina zmaga się z usuwaniem popowodziowego szlamu, rupiecia i "skarbów" zbieranych latami, które po czterdziestodniowym moczeniu się w zawiesistej brei nie nadają się do niczego. Na ulicach rosną góry śmieci i gruzu. Kontenery, do których można by wynieść cały ten syf, są niczym fatamorgany. I mimo zapewnień władz wszelakich, większych i mniejszych ważniaków, pomoc nie płynie wcale wartkim strumieniem. Tzw. dary - żywność i środki czystości w pewnym momencie po prostu się skończyły. Zresztą, po co zbierać konserwy i Domestosy, jeśli nie ma się ich gdzie położyć? Brakuje tego, co najbardziej potrzebne - pieniędzy i rąk do pracy. Można zejść w przyspieszonym tempie, jeśli przez moment popatrzy się na pracę grupy określanej dumnym mianem interwencyjnej. Ośmiu chłopa, dwie kobitki. Opaleni od wewnętrznego ognia i nalewki miętowej. Stoją obok śmieciowego Mount Everestu i po dłuższej medytacji stwierdzają, ze to zadanie ich jednak przerasta... W końcu czterech z nich niemrawo bierze się do pracy - przenoszą po jednej desce i słoiku. Reszta stoi z boku i wnikliwie obserwuje, obmyśla strategię: z której strony coś by tu teraz podnieść. I tak przez pół dnia, jeszcze im za to płacą... Można uciekać w ironię, trzeba jakoś sobie radzić. Moi bliscy starają się trzymać prosto i dzielnie. Tyle, że czasami coś jednak pęka i przez te drobne uskoki i szczeliny sączą się zwątpienie i rozpacz. I wątpią, najbardziej w innych ludzi. Jest taka stara ludowa prawda: Najbardziej licz na siebie człowieku. W chwili prawdziwej bezradności ta myśl może naprawdę dobić, nawet najbardziej twardych. Całe życie buntuję się przeciwko niej i nie chcę się z nią pogodzić. Przecież nie jesteśmy tylko wilkami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaznacz swoją obecność...