czwartek, 19 sierpnia 2010

Gorzkie babie lato

Kolejne lato się kończy. Znów, zresztą jak co roku, mam wrażenie, że cenny czas przeciekł mi przez mało szczelne palce, że znów coś przegapiłam, zmarnowałam, nie zrealizowałam dalekosiężnych planów. O tej porze roku, na przełomie sierpnia i września moje kubki smakowe odbierają jeden smak - gorzki. Próbuję go zagłuszyć półsłodkim winem, rozognionym seksem, topieniem się w słońcu na plaży i lodami waniliowymi. Ale na tę goryczkę nie ma mocnych, wyłazi spod wszystkich słodkości świata i przypomina, że czasu na życie coraz mniej. Nie umiem się z nią pogodzić, zaakceptować i poskromić. Takie dziwne nastroje nie dopadają mnie ani w Sylwestra, ani w dniu kolejnych urodzin, tylko właśnie teraz, kiedy pod próg zaczyna powoli wpełzać jesień. Jestem kawałeczkiem natury. Nie mam wyboru, nie mogę się z niej "wymiksować", czuję to każdą swoją mikrocząstką. Lato popełnia coroczne samobójstwo, pogodzone ze swoim losem i świadome, że odrodzi się za rok w niezmiennym cyklu życia. Tylko, że wraz z nim odchodzi jakiś fragment mnie, bezpowrotnie i na zawsze. Prawie czuję luki, które zostawia we mnie czas.
A może by tak poddać się tej goryczy, rozpłynąć się w niej, utopić? Położyć się na ziemi i poczuć, jak powoli stygnie, łapie oddech po długim i wyczerpującym upale? Próbuję to sobie wyobrazić i wiem, że taki wybieg nie pomoże. Podobnie jak zamiana wina na piwo, słońca na mgłę, wyuzdanego seksu na wysublimowany. Wciąż pozostaje żal, niedosyt i smutek, że to już i znów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaznacz swoją obecność...