środa, 7 kwietnia 2010

Powrót na drzewa

Zadam dziś pytanie konkursowe. Można wygrać wiertarkę udarową lub małego technika.
Jaki procent Polaków nie umie czytać? Uwaga! Szanowni Państwo! To jest pytanie z tzw. haczykiem, a nie z serii audiotele np. Czy pani X jest kobietą.(Możliwe rozwiązania: A) nie B) tego jeszcze nie stwierdzono C) nie wiem).
Liczba niepiśmiennych na naszej pięknej polskiej ziemi jest prawdopodobnie tak mała, że trzeba patrzeć na nią przez lupę. Umiemy czytać, pisać i rachować do stu. Dotyka nas jednak inny rodzaj analfabetyzmu. Czytamy ale bez zrozumienia i wyciągania wniosków. Wracamy do korzeni, a raczej... na drzewa. Mnie również dotknął syndrom zmałpienia. Niestety, niewielu udaje się tego uniknąć. Kilka przykładów z życia na potwierdzenie tej tezy. Osiedlowy plac zabaw, parę dorodnych panienek, średnia wieku ok. 16 lat. Między ich nogami pląta się cherlawa psina. Po panienkach widać, że nie cierpią biedy, lica mają rumiane i okrągłe, że miło popatrzeć. Toczą się więc w kierunku huśtawek i udają, że nie widzą tabliczki z wielkimi drukowanymi literami: WPROWADZANIE PSÓW NA PLAC ZABAW WZBRONIONE! Przeganiają dzieciarnię i swoimi rozległymi życiorysami zajmują najwygodniejsze huśtawki. Po czym wyjmują prowiant, który stanowią wielkie torby z napisem "grillowana cebulka", "boczek", "papryka". I zaczyna się orgia konsumpcyjna. Psina popiskuje i zostawia wszędzie subtelne ślady swojej obecności...
Panienki oprócz otyłości i zaniku połączeń nerwowych cierpią także na głęboki niedosłuch. Nie reagują na proste komunikaty, przegania je dopiero gwałtowniejsza reakcja rodziców. Te wybujałe nastolatki (różne świństwa z chipsów dają niesamowitego kopa, niestety mózg nie nadąża za resztą) to właśnie dobitny przykład wtórnego analfabetyzmu.
Ostatnio okazało się, że to zjawisko dotyczy także mnie. Uwiedziona obietnicami spłycenia zmarszczek i ogólnej poprawy wyglądu, dałam się namówić na serię zabiegów kosmetycznych zwanych przez fachowców mikrodermabrazją. Diabelskie podszepty kosmetyczki skłoniły mnie do nabycia kremu do zadań specjalnych, bardzo drogiego kremu. Poczułam zew natury i zmałpiałam do reszty. Nie przeczytałam ulotki, nie sprawdziłam objętości. Zrobiłam to dopiero po dwóch tygodniach, kiedy krem nie chciał być agentem 007 dla mojej skóry. No i cóż okazało się, że bez filtra, a objętość mniejsza od standardowej.
Weszłam na drzewo, zerwałam banana, który okazał się... nadpsuty. Ratuje mnie tylko jedno. Mam świadomość popełnionego idiotyzmu. Nie próbuję też, jak niektóre samice z naszego ludzkiego stada, paradować z bananem na głowie i wmawiać reszcie, że jest to nadzwyczaj oryginalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaznacz swoją obecność...